Birma 2015 (.pdf) 1 file(s) 5,6 MB
Birma 2015 (.mobi) 1 file(s) 9,0 MB
Birma 2015 (.epub) 1 file(s) 8,0 MB
|
WSTĘP
„Dlaczego Birma?” – zapytała mnie moja przyjaciółka. Trochę byłem zaskoczony – nikt, nigdy nie zapytał mnie przed wylotem „dlaczego Peru?”, czy „dlaczego Meksyk?”. Jest lista miejsc na Ziemi, które nikogo nie dziwią, kiedy mówisz, dokąd ruszasz w następną podróż. Każdy, kto marzy o podróżach, taką listę posiada, ale Birmy z reguły na niej nie ma. Na mojej też kiedyś nie było. Z takiego punktu widzenia rozumiałem pytanie i przyjmowałem je. Dlaczego więc Birma..? Od wielu lat przyciąga mnie – na przemian – Ameryka Południowa i Azja. Jak do tej pory regularnie zmieniałem kierunki: zachód-wschód-zachód.. Po naszej wspólnej z Kamilą wyprawie do Indonezji, już w tym roku chciałem wrócić do Ameryki Południowej. Jej jednak – po pierwszych odwiedzinach w Dalekim Świecie – pozostał po Azji wielki niedosyt. Zwłaszcza po wizycie w Borobudur „wielki niedosyt Buddów” – jak go sama określiła.. Zawarliśmy więc po powrocie z Indonezji – w zimie, na niedzielnym spacerze w Parku Kampinoskim – pakt: „dwa razy pod rząd Azja, potem dwa razy pod rząd Ameryka Południowa”. W końcu zdecydowałem, że mogę trochę się nagiąć (nie bez wysiłku – przyznaję ) i odpuścić ze swoich przyzwyczajeń. Co się odwlecze, to nie uciecze.. (mam nadzieję, że będzie pamiętała o umowie teraz, kiedy już wróciliśmy z Birmy ). Bezsprzecznie w wyborze Birmy maczał palce również nasz Posłaniec. Przystanął obok nas na chwilę, kiedy w Indonezji obserwowaliśmy zachód słońca w Prambanan. Owo oszałamiające zjawisko – ruiny świątyń i duży czerwony krąg słońca opadający szybko za horyzont. Stojąc tak przez chwilę obok nas zapytał: „A byliście w Birmie..? tam dopiero są zachody słońca”. Po czym odwrócił się i zaraz odszedł. Zapamiętaliśmy oboje ten epizod..
Birma już nie raz znajdowała się w zasięgu mojego wzroku, kiedy planowałem poprzednie podróże. A to odwiedzając moją ulubioną stronę o Azji: mandalay.pl, a to czytając mój przewodnik „Azja Południowo-Wschodnia” opisujący wszystkie kraje regionu.. Zawsze jednak do tej pory przegrywała z Indiami, Tajlandią, Kambodżą. Nie miała w sobie takich silnych magnesów, jak Taj Mahal, Varanasi czy Angkor.. Jedynie może.. znane ze słyszenia zdanie z listów Kiplinga „Oto Birma, to będzie ziemia niepodobna do żadnej innej, którą znasz..”. Kiedyś – po wyczerpaniu się owych silniejszych magnesów – z pewnością znalazłaby się na moim szlaku – dlaczegóż więc nie tym razem, pomyślałem. „Dobrze, polećmy do Birmy” powiedziałem rozglądając się po ośnieżonym lesie.
W przypadku żadnego z krajów regionu nigdy nie jest podnoszony tak często aspekt sytuacji politycznej. Niezależnie od źródeł, do których się sięgnie – książek, przewodników, a zwłaszcza Internetu – wszyscy powielają w nich to samo pytanie: czy etycznym jest udawanie się do kraju, w którym od kilkudziesięciu lat rządzi junta, trzymając mieszkańców w kompletnej izolacji, represjonując i tłamsząc swój własny naród w imię niezrozumiałej ideologii..? Czy lecąc tam, pozostawiając swoje dolary, przemieszczając się po wyznaczonym przez rząd „szlaku turystycznym”, nie wspomaga się junty i nie przykłada ręki do tego wszystkiego. Głosy są różne: od tych, które odpowiadają twierdząco na to pytanie, do tych, które wskazują z kolei na fakt, że każde takie odwiedziny obcokrajowca są dla tej sytuacji, jak kropla drążąca skałę. Daje mieszkańcom – uwięzionym od lat w swoim własnym kraju – poczucie, że ktoś jeszcze interesuje się ich losem, że nie zapomniano o nich.. Dla mnie bardzo przekonująco brzmiał jeden przytomny głos, który przypominał, że nikt jakoś tych dylematów nie roztrząsa, kiedy mowa o podróży do Chin. Nikt nie pyta „jechać, nie jechać?”. Czy to etyczne lecieć do kraju, w którym nadal są więźniowie polityczni, obozy, tortury i egzekucje. Chyba najbliżej mi było do takiego postrzegania tej kwestii. Świadomość, że byłoby się taką „kroplą drążącą skałę” utwierdzała w przekonaniu, że należy tam lecieć. Ale nie ma też co ukrywać – najbardziej przyciągnęła mnie właśnie ta n i e d o s t ę p n o ś ć Birmy. Możliwość dotarcia tam, gdzie inni nie docierają.. najbardziej kusiła..
Co jeszcze wiedzieliśmy o tym kraju przed wyjazdem? Przeczytaliśmy, że jedyny sposób, żeby dostać się do niego, to przylecieć samolotem do Rangunu lub Mandalay. Dopiero w sierpniu 2013 otwarto pierwsze lądowe przejścia graniczne z Tajlandią, ale mimo tego możliwości podróży lądem w głąb kraju są nadal ograniczone. Na terenach przygranicznych trwają walki z bojówkami represjonowanych mniejszości narodowych. Przy granicy są lotniska – można wsiąść do samolotu i polecieć nim do Rangunu, czy Mandalay. Wychodzi więc na to samo – do Birmy trzeba przylecieć. Czytaliśmy o tym, że sytuacja w kraju jest niestabilna i z racji tychże samych konfliktów etnicznych do wielu części kraju nie można się dostać, a do niektórych potrzebne są oficjalne zezwolenia i obowiązkowy „opiekun”. Zastanawiając się nad tym, jaki będziemy mieli kontakt z bliskimi (czy też może odwrotnie), dotarliśmy do informacji, że dopiero rok wcześniej – w 2014 – Orange, jako pierwszy operator podpisał umowę roamingową z Birmą. Wcześniej – jak pisali żartobliwie na blogach niektórzy – można było telefonu użyć jedynie jako latarki lub budzika. Rozpatrując budżet wyprawy czytaliśmy o tym, że w Birmie – jak kiedyś w Polsce – obowiązuje sztucznie utrzymywany przez rząd kurs waluty i że w banku można dostać jedynie 8 kyatów, podczas kiedy na czarnym rynku 1000 za 1$. Butelka wody kupiona za kyaty z oficjalnej wymiany bankowej kosztowałaby w praktyce jakieś 15$. Wpisy na forach donosiły też, że w kraju nie ma bankomatów, więc cały budżet należy zabrać w dolarach, a banknoty muszą być w idealnym stanie – nie mogą nosić śladów załamania, czy zgięcia na pół, muszą być tylko z „dużymi głowami prezydentów”, emitowane po 2006 roku i nie mogą być serii – i tu padała lista serii uznawanych w Birmie za fałszywe. Pracownik kantoru w Warszawie, który wysłuchał tej litanii spojrzał na mnie, jak na kosmitę i zapytał „a mogę wiedzieć, dokąd pan się wybiera??”. „A, Birma.. rozumiem..”. O mieszkańcach kraju czytaliśmy, że są niezwykle życzliwi, otwarci, przyjaźni w kontaktach z obcokrajowcami, wręcz złaknieni ich – np. o mnichach, którzy w ten sposób czerpią wiedzę o świecie i szlifują swój angielski. W zdecydowanej większości – ponad 90% – Birmańczycy są wyznawcami religii buddyjskiej, a w kraju tym wciąż jest żywa tradycja, zgodnie z którą każdy mężczyzna przynajmniej dwa razy w życiu, na jakiś czas, powinien zostać mnichem. Ich liczba wynosi w tym kraju przynajmniej pół miliona na ok. 50 milionów mieszkańców. Planując podróż, wybierając środki transportu, czytaliśmy o tym, że drogi w Birmie są w opłakanym stanie. Przejazd na odległość niecałych czterystu kilometrów między np. Rangun a Ngapali Beach trwa 16 godzin. Fakt, że przez góry, ale mimo wszystko – przykładając nasze standardy – nie do pomyślenia. Jeszcze inni pisali o tym, że pociąg na trasie Bagan – Rangun według rozkładu jadący 13,5 godziny, w praktyce jechał 19,5. Te dwie miejscowości dzieli.. 600 km. To rzeczywiście „ziemia niepodobna do żadnej innej, którą znam”. Większość podróżników w Internecie relacjonowała jednak, że po kraju poruszała się samolotami, nie chcąc tracić całego dnia na przejazd. I tu też opowiadano o ciekawostkach typu ręcznie wypisywane karty pokładowe i na porządku dziennym zmiany rozkładu, czy wręcz linii – kupiłeś bilet na linię A, a polecisz linią B. Wszystkie one zresztą należą do rządowych oficjeli. Niezwykłe, że w kraju, w którym czasem jeszcze orze się wołami, jest 6 krajowych linii lotniczych. Co prawda każda z nich składa się z kilku (niektóre z 2) śmigłowych ATR’ów. Być może gdybym sam planował taką podróż, nie rezygnowałbym z takich przygód, jakie oferuje przedzieranie się lądem. Podróżując razem musieliśmy jednak odpuścić trochę z wyzwań i również wziąć udział w takim samolotowym „oblocie” Birmy. Dla mnie zawsze przeprawa lądem jest większym wyzwaniem, ma większą wartość, niż pokonanie tej samej odległości w godzinę samolotem. Daje mi większe poczucie, że jestem „bliżej”.. Nie tylko w sensie faktycznej odległości od powierzchni ziemi. Mówię to oczywiście z perspektywy osoby, dla której tak ważna jest Droga.. dla kogoś, kto ceni sobie bardziej same punkty, niż przemieszczenie się między nimi, przelot jest wspaniałym udogodnieniem. Kolejna informacja, która zdecydowanie wpłynęła na logistykę, to doniesienia poprzedników o niezwykle skromnej – centralnie kontrolowanej – bazie noclegowej, często bez łazienki, bieżącej wody, etc.. O ile w sąsiednich krajach na jednej ulicy znajdziesz czasem 10 hotelików, hosteli, hoteli, o tyle w Birmie na całe duże miasto może być ich 10. Przy rosnącej liczbie turystów, którzy chcą zobaczyć ten otwierający się na świat kraj, ceny noclegów bywają wywindowane ponad wszelką rozsądną miarę. Czytałem wpisy turystów, którzy płacili za nocleg w dwójce o podłym standardzie 50$, czy wręcz w ogóle nie znaleźli schronienia na noc. Ulegając tej „histerii” tym razem zarezerwowaliśmy na całej trasie najtańsze noclegi, jakie tylko dało się znaleźć w danej miejscowości na booking.com – każdy w cenie około 25$. Powyższy fragment pokazuje z jakim dodatkowym bagażem lecieliśmy do Birmy – multum opowieści o tym, jakiż ten kraj jest niedostępny i jak trudny w zwiedzaniu. Czy wszystkie te informacje się potwierdziły..? ta relacja wszystko Wam opowie..
* * *
W mroźne styczniowe przedpołudnie, kiedy zaczynam spisywanie tej opowieści, za oknem na moim patio, dzwonią cichutko kupione w podróży birmańskie dzwoneczki..
Ostatnie komentarze