Paweł „Viajero”:
– Paweł, a nie mógłbyś tak bardziej skrótowo.. emocjonalnie, jak Kamila?
– Chyba nie potrafię.. to trzeba mieć w sobie – nie da się tego wyuczyć.. Ja na wszystko
patrzę raczej chłodnym okiem.. zresztą nie tylko okiem, chyba..
– Zobacz, zostały Ci cztery miesiące do nowego wyjazdu, nie zdążysz w ten sposób – wdając
się we wszystkie szczegóły i detale..
– No cóż.. spróbuję..
Cartagena – nowa definicja wilgotności powietrza. Po wylądowaniu, kiedy do chłodnego samolotu wpuszczają gorące i wilgotne powietrze z zewnątrz, z przewodów wentylacyjnych w schowkach pod sufitem zaczynają wydobywać się kłęby skroplonej pary wodnej. Nie koloryzuję – nie jakieś tam smużki.. kłęby – tak, jakby w schowkach zaczęło się palić.
Nocny kurs taksówką do hotelu w historycznym centrum. Konsternacja.. jak ja się wywiążę z danej obietnicy, że mimo tego, że „październik jest miesiącem największych opadów w Kolumbii”, nie złapie nas w trakcie podróży żadna ulewa. Tak obiecałem Kamili.. 🙂 Na razie.. jedziemy taksówką wzdłuż plaży i co prawda nie pada, ale w oddali błyskawice uderzają z burzowych chmur w morze – wyśniona maszyna Tesli do przesyłania elektryczności na odległość.. Na niektórych ulicach centro historico kanalizacja zawodzi, na uliczce z naszym hotelem również.. Taksówka do połowy kół zanurzona w wodzie. Musiało nieźle lać tutaj dzisiaj wieczorem..
Hotel Marlin – zgodnie z nazwą – na ścianie w recepcji olbrzymia zakonserwowana ryba z mieczem na nosie. „Stary człowiek i morze..”. Nasz pokój pasuje do relacji „pokój był wielkości łózka..”. Tym razem to jednak święta prawda 🙂 Dwuosobowe mahoniowe łoże dosunięte z dwóch stron do ściany, z trzeciej i czwartej strony po 40 cm wolnej przestrzeni – tyle, żeby przejść bokiem i wskoczyć do łóżka. Ale nie za to zapamiętamy to pomieszczenie, ale za „helikopter”. W pokoju wielkości łóżka zamontowano pod sufitem olbrzymi wiatrak, który mógłby spokojnie obsłużyć poczekalnię dworcową. Wiatrak ma tylko jeden bieg – albo wieje i warczy wściekle albo powietrze staje i można się w wilgotnym i dusznym pokoju udusić.
Wiatrak musi więc kręcić się przez cały czas, nie ma innej opcji. Trzeba też uważać, żeby nie zapomnieć się i nie podnieść ręki, bo pokój jest niski – wiatrak mógłby ją złamać 🙂 Wszystko jest dobrze, póki nie kładziemy się spać.. jak zasnąć przy tych kilkudziesięciu decybelach nad samą głową.. Zasypiam myśląc o tym, że jak nic jutro Kamila postawi weto i trzeba będzie szukać innego hotelu.. A przecież zapłaciliśmy z góry za trzy noce, a po drugie pamiętam dobrze ceny hoteli w historycznym centrum.. Tylko tam, gdzie „helikopter w ogniu” cena była do zaakceptowania.. ech, życie.. 🙂
Ale miasto ma tyle atrakcji do zaoferowania, że tę odrobinę niewygód Kamila wybaczy naszemu pokojowi. Trzeba zresztą przyznać, że przez te cztery lata wspólnego podróżowania nastąpił u Kamili olbrzymi postęp adaptacyjny do niewygód tego rodzaju niskobudżetowej wędrówki.
Atrakcje miasta..? owoce na każdym rogu i na każdej ulicy. Sprzedawcy z małym.. średnim.. dużym.. wózkiem owoców – głównie mango. Obrane, pokrojone do plastikowych kubeczków z widelczykiem. Na śniadanie, na obiad, na kolację.. mango 🙂 Żartuję oczywiście.. W Cartagenie zakochujemy się w arepach i platanach sprzedawanych na ulicy. Platany – mączne banany.. wyglądają z głębokiego tłuszczu jak flądry. Nie udało mi się podpatrzeć, jak oni to robią, że z banana robi się taka płaska flądra. Czy nacinają je wzdłuż i one same tak się otwierają, czy rozbijają je tłuczkiem do mięsa 🙂 W każdym razie kilka arep.. kilka platanów.. w tym klimacie spokojnie wystarcza, żeby przeżyć dzień. A poza tym niektórzy z nas mango.. i mango.. i jeszcze raz mango.. 🙂
Cartagena – jej jedyną wadą jest to, że tak jak my, również inni turyści walą do niej drzwiami i oknami. Nawet samoloty KLM z Europy latają wprost do Cartagena. To jedyne miasto, w którym widywaliśmy tłumy białasów. Na szczęście w całej Kolumbii było dokładnie odwrotnie – tylko my i nativos..
Miasto – perełka kolonialnej architektury. Wąskie uliczki (uff.. chociaż z jednej strony zawsze cień). Na kolorowo malowane kamieniczki, drewniane balkony – Hiszpania 🙂 Nawet nazwy ulic wymalowywane na ceramicznych kafelkach. Wszędzie zielono, jakieś palmy, palemki, bugenwille i inne kwiecie we wszystkich kolorach. Obowiązkowo zacienione placyki, obowiązkowo z postumentem ze spiżowym Bolivarem na koniu. Kolorytu dodaje miastu gruby i wysoki mur wokół całej starówki wybudowany dla obrony przed Piratami z Karaibów. Dla obrony przed piratami wzniesiono też olbrzymią kamienną twierdzę Castillo de San Felipe. Zignorowana przez nas, bo żar z nieba leje się taki, że pokonanie odkrytej przestrzeni pomiędzy naszym hotelem na wzgórzem, na którym stoi, wydaje nam się ponad nasze siły.. Poza tym jej ponura bryła jest trochę odstręczająca.. Wracamy w uliczki centro historico w poszukiwaniu bardziej pacyfistycznych doznań.. Na ścianie jednej z kamieniczek ktoś wymalował twarz Gabriel Garcia Marquez’a i podobno cytat z niego, który w tłumaczeniu brzmi: „żadne miejsce na ziemi nie jest tak smutne, jak puste łóżko”. (w oryginale bardziej „żadne miejsce w życiu nie jest..”)
Miasto położone tak, że woda i ląd wżynają się w siebie wzajemnie. Trochę półwysep, trochę mierzeja, trochę zatoki i zatoczki – idealne miejsce na port, ukształtowane w sposób naturalny. W marinie z jednej strony eleganckie jachty i w tle żurawie portowe, a z drugiej duży stary drewniany trzymasztowiec. Nie tylko one przydają kontrastu. Z jednej strony wody stare miasto z dachami pokrytymi dachówką i wieżami starych kościołów i katedr, a z drugiej wąski półwysep zabudowany białymi, wysokimi wieżowcami z ekskluzywnymi apartamentami. W mieście nie udaje nam się znaleźć żadnego skrawka piachu nad wodą. Cały brzeg usypany wielkimi kanciastymi głazami. Pewnie dla ochrony przed sztormami. Ale za to przy samym brzegu – nie niepokojone przez plażowiczów – wieczorami pokaz dają pelikany. Latają nad wodą i nagle spadają lotem nurkowym składając skrzydła, wznoszą się z powrotem z porwaną rybą w dziobie. Kamila robi im chyba setkę zdjęć.. na tle wody.. na tle wieżowców.. na tle zachodzącego na pomarańczowo słońca.. na tle tła.. 🙂
Prawie każdy z Cartageny będzie miał te same zdjęcia. Na nich koniecznie Kolumbijki w sukniach w kolorach kolumbijskiej flagi sprzedające owoce i pozujące do zdjęć. Mając teleobiektyw można mieć ich zdjęcie bez pozowania i bez napiwku.. 🙂 Dwa dni w Cartagena – w sam raz, żeby się nią nie znudzić.. Na trzeci dzień rano ruszamy do Santa Marta.. jesteśmy tam umówieni na nurkowanie..
Kamila:
Nie mam nic do dodania 🙂
Leave a Reply