Paweł „Viajero”:
Autor ma olbrzymią władzę nad pustą białą kartką. Może ją zapełnić takimi słowami lub zupełnie innymi. Może układać słowa jak puzzle, nawlekać je, jak koraliki. Czasem może je zdjąć i nanizać w kompletnie innej kolejności – może wszystko, ma całkowitą władzę. Ale z drugiej strony bywa też tak, że pusta biała kartka ma olbrzymią władzę nad autorem. Po pierwsze – może budzić w nim entuzjazm i dreszcz emocji. Bo oto nie wiadomo, jakie słowa tu przypłyną i jakie na niej zostaną. Jak w tej podróży, co to ma być opisana – kiedy wejście do rękawa przed pierwszym samolotem rozpoczyna wszystko. Po drugie jednak – może budzić opór trudny do pokonania. Opór przed ruszeniem z posad bryły. Kiedy już zostanie wzruszona, słowa same będą się podpowiadać i wołać do autora: „ja też tutaj chcę!.. ja też!.. i ja!” – dalej wszystko pójdzie jak z płatka. Ale zanim to nastąpi, trzeba pokonać dziesiątki czynności zastępczych, które starają się odwlec ten moment. Kiedy już jednak wszystkie naczynia będą pozmywane.. buty zostaną wypastowane.. podłoga będzie umyta.. a kawa zrobiona.. wtedy nie będzie już odwrotu.. Tym bardziej, że pierwsze zdanie – a z nim zawsze jest problem – zostało już jakiś czas temu wymyślone. A brzmi ono tak..
„Zamierzam stanąć w obronie Kolumbii”. Dlaczego? Ponieważ ponownie, jak przed podróżą do Birmy, słyszę w głosie pytających pobrzmiewającą sceptyczną nutę. Słowa składają się niby to w np. „co tam jest do oglądania?” ale brzmią zupełnie, jak „po cóż tam lecieć?”. Fakt, że większość z nas ma skojarzenie jedynie z kartelami narkotykowymi, kokainą i Pablo Escobar’em. Sam takie miałem. Na szczęście czytałem również relacje ludzi, którzy odwiedzili ten kraj, oglądałem zdjęcia mojej Przyjaciółki, która zwiedzała Kolumbię i wiedziałem, że kiedyś na pewno będą chciał tam polecieć. Widziałem na zdjęciach dżunglę – włochate przyjacielskie tarantule na otwartej dłoni, kalosze, bez których w deszczowym lesie ani rusz, Amazonkę z lotu ptaka. Widziałem na fotografiach Morze Karaibskie – wody lazur i pochyłe palmy nad piaszczystą plażą. Widziałem miasteczka z kolonialną zabudową – ściany malowane w wibrujące kolory i drewniane rzeźbione balkony. Wiedziałem, że Kolumbia jest na moim szlaku. Co prawda nie ma w niej spektakularnych piramid, czy świątyń – nie sięgnęło tutaj ani państwo Majów, ani imperium Inków (skrawkiem jedynie musnęło południe kraju). Miejscowe plemiona Czibcza, Arawak, czy Tairona, choć uważane za wysoko zorganizowane społeczności Ameryki prekolumbijskiej, nie mogą się poszczycić takimi architektonicznymi osiągnięciami, jak te z Jukatanu, czy z Peru. Owszem wśród turystycznych atrakcji Kolumbii są kurhany i kamienne posągi w San Agustín na południu kraju oraz Teyuna – Ciudad Perdida (hiszp. „Zaginione Miasto”) – małe ruiny w dżungli na północy dostępne tylko w trakcie czterodniowej wędrówki w górach Sierra Nevada de Santa Marta. Ale ostatecznie nawet te zabytki nie znalazły się na naszej trasie. Naszą „Kolumbię 2017” zdominowała przyroda. To ona okazała się być główną atrakcją. Choćby dla niej warto było udać się do tego kraju. Na pewno znam tę prawdę o sobie, że nie doceniałem kiedyś Przyrody. Złakniony kolejnych oszałamiających stosów kamieni ułożonych przez ludzi, zbyt rzadko spoglądałem w kierunku tego, co stworzyła sama Natura. Może to naturalny proces – im więcej lat na karku, tym większy zachwyt dla tego co wieczne i naturalne, a nie tego, co stworzone ręką człowieka. Bo z jednej strony można odczuwać zachwyt patrząc na te wytwory dawnych cywilizacji, a z drugiej można zadawać sobie pytanie, czy nie lepiej było zostać w głębi lasu, zamiast go karczować i budować na jego zgliszczach kamienne stopnie do nieba. Gdzie nas to wszystko doprowadziło.. do wyobcowanych kamiennych miast dzisiaj..? A więc, czy „Kolumbia bez zabytków” to tylko przypadek, czy jakiś zwiastun, „znak-sygnał” zachodzącej zmiany – okaże się przy kolejnych podróżach.. el futuro vendrá, czyli „przyszłość nadejdzie”.. i pokaże..
Muszę się przyznać, że choć wiadomo było, że Kolumbia jest na szlaku, to, że znalazła się na nim w 2017, było dziełem przypadku. Plany obejmowały eskapadę p.t. „Nikaragua 2017”. Kupiony został przewodnik, było wytrwałe polowanie na tanie bilety do Managua. Niestety linie lotnicze uparły się, żebym nie znalazł niczego w akceptowalnej cenie. Za to pojawił się w pewnym momencie atrakcyjny bilet Air France/KLM/Avianca do Kolumbii – postanowiłem wykonać to ćwiczenie, tzn. zrobić nie to, na co się już tak nastawiłem (żeby nie powiedzieć „zafiksowałem”), ale to, co przynosi Los. Kupiliśmy więc bilety – co prawda tańsze, ale w komplecie z uciążliwością w postaci ponad 6-godzinnej przesiadki w stolicy Wenezueli. Los jednak w końcu postanowił nam wynagrodzić to przyzwolenie na niewygodę. Kiedy sytuacja polityczna w Wenezueli skomplikowała się i Avianca odwołała nasz lot Caracas-Bogota, KLM zaoferował nam – bez zmiany ceny – „bezpośredni” bilet z krótką jedynie przesiadką w Amsterdamie. I tak to się zaczęło..
Żałuję, że nie przeczytałem przed podróżą do Kolumbii jeszcze więcej o tym kraju – zwłaszcza o jego historii. Gdybym to zrobił, miałbym pewnie zupełnie inne spojrzenie na niego. I znowu z jednej strony – może to dobrze. Mogłem go zobaczyć takim, jakim jest teraz, bez całego tego bagażu wiedzy o skomplikowanej przeszłości. A z drugiej – gdybym to wiedział, pewnie baczniej przyglądał bym się ludziom, głębiej zaglądałbym im w oczy, żeby znaleźć odpowiedź na to, jak to możliwe, że ten kraj – ludzie – w ciągu zaledwie kilkunastu lat podniósł się po tych wszystkich okropieństwach. Wojna domowa w Kolumbii od 1964 do 2016 pochłonęła setki tysięcy ofiar. Kraj przez dekady doświadczał przemocy w wykonaniu wszystkich bez wyjątku stron – komunistycznych guerillas różnej maści: FARC, ELN, EPL, M-19; paramilitarnych grup AUC (Autodefensas Unidas de Colombia) powstałych dla obrony przed nimi; ze strony rządu, a także kokainowego imperium dwóch głównych karteli: Medellin i Cali. Zresztą handlem narkotykami – żeby sfinansować swoją działalność – zajmowała się każda ze stron konfliktu. Nic więc dziwnego, że ten wart miliardy dolarów biznes napiętnował w świadomości światowej społeczności ten kraj. Wojna domowa trwała de facto do roku 2016, do podpisania traktatu pokojowego między rządem a głównym ugrupowaniem rebelianckim FARC (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia). Handel narkotykami trwa i trwać będzie.. bo kto porzuci biznes, który pozwala zarobić kilkadziesiąt tysięcy dolarów na każdym wyprodukowanym i przemyconym za granicę Kolumbii kilogramie proszku..
Na całe szczęście my na swojej drodze nie napotkaliśmy żadnych handlarzy narkotyków.. że o żadnych guerillas nie wspomnę. Zastaliśmy Kolumbię spokojną i pokojowo usposobioną.. 🙂 Ludzie wydali nam się wyjątkowo mili, uśmiechnięci i uczynni.. aż dziw. Takie jej oblicze zdaje się potwierdzać reklamowe hasło, które ma promować kraj wśród zagranicznych turystów: „Jedyne ryzyko to.., że będziesz chciał tu zostać”.. 🙂
Kamila:
Kolumbia.. tak, początkowo są inne pomysły.. A pewnego kwietniowego dnia skuszeni ceną kupujemy bilety do Bogoty. I otwiera się wyobrażenie o Kolumbii.. Ku mojej radości 🙂 Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale natychmiast pojawia się w moim wnętrzu jakieś poczucie łączności.. I choć Paweł na zachętę pokazuje mi w necie zdjęcia i filmiki, to nie potrzebuję zachęty 🙂 Cieszę się na kolejny kraj Ameryki Południowej, na słyszany wokół hiszpański, na różnorodność krajobrazów.. Zapowiedzi mówią o różnych miejscach: Bogotá – chętnie znów powłóczę się po Centro Histórico, starówka ponoć ukochanej przez piratów Cartageny.. egzotyczne Wybrzeże Morza Karaibskiego.. bajkowa kraina wokół Guatapé.. Medellín – miasto Escobara.. chatka na zboczach Kanionu Rio Claro.. i amazońskie lasy deszczowe.. 🙂
Tym razem dżungla nie budzi oporu, jest jednym z elementów, na które radośnie reaguję.. Po wspomnieniu ubiegłorocznej boliwijskiej dżungli, która przed wyjazdem była raczej źródłem mojego stresu, strachu i niechęci, a w której pobyt wspominam, jako najcudowniejsze dni podczas wyprawy do Boliwii.. Wiem, że to przyjazne miejsce, choć pełne wyzwań.. morze zieleni, o jakiej nie śniłam, gęste i pełne kojących odgłosów, nasycone jakąś siłą i spokojem, miejsce, gdzie można spotkać ciepłych tubylców i ciekawych obcokrajowców, posłuchać opowieści o magii drzew i podróżniczych przygód, i choć nie jest tam zbyt komfortowo, to miejsce, do którego się chce.. Będę w dżungli nad prawdziwą Amazonką.. !!! Znów myślę o tym, jak pełne niespodzianek jest Życie.. jak wszystko się zmienia.. Jeszcze 5 lat temu.. taki pomysł.. ja w Dalekim Świecie, ja w tropikalnych amazońskich lasach.. Niewiarygodne! Niemożliwe! Niesłychane! Wręcz surrealistyczne 🙂
Życie płynie.. i my płyniemy wraz z nim 🙂
Więc kupujemy bilet i się zaczyna, dzieje się, otwiera.. Viva Colombia!!! 🙂
Leave a Reply